Od razu rzuciliśmy się w wir przygotowań. Wypożyczenie busa, zakupy, przygotowanie sprzętu, studiowanie map i przewodników, pakowanie… i wreszcie wieczorem, 6go sierpnia, ruszyliśmy w drogę. Jakoś dotelepaliśmy się do autostrady A1 i dalej szybko łykaliśmy kilometry. Wschód słońca przywitał nas na pierwszych serpentynach prowadzących na przełęcz Vršič. Do Trenty (malutkiej miejscowości w Dolinie Soča) dojechaliśmy przed 6:00. Zameldowaliśmy się, znaleźliśmy jakieś wolne miejsce na polu namiotowym i rozstawiliśmy nasze trzy apartamenty. Po leniwym śniadaniu wybraliśmy się na pierwsza wycieczkę.
Warto wspomnieć, że korzystaliśmy z przewodnika Jacka Płonczyńskiego i zgodnie z propozycją autora na pierwszy ogień poszła Mala Mojstrovka. Podejście okazało się niezbyt męczące, ale sama ferrata mimo stosunkowo niedużego przewyższenia (300 m) pozwoliła porządnie się rozgrzać. Mimo niewielkiej wysokości, ze szczytu roztacza się wspaniały widok. Po krótkiej przerwie ruszyliśmy w dół. Zejście było bardzo uciążliwe, więc z radością wróciliśmy na zatłoczona przełęcz Viršič. Wśród tłumu turystów, kolarzy, motocyklistów, stada owiec i niezliczonych samochodów odnaleźliśmy naszego Transita i wróciliśmy na pole namiotowe. Tam czekał na nas zasłużony odpoczynek i kąpiel w wyjątkowo zimnej rzece Soča.
Kolejny dzień był okazją do zregenerowania nóg. Odwiedziliśmy pobliski sektor wspinaczkowy oferujący kilkanaście dróg o zróżnicowanym poziomie trudności i długości wahającej się od kilkunastu do kilkudziesięciu metrów. Lekko rozwspinani, z optymizmem myśleliśmy o kolejnych dniach działalności. Popołudnie spędziliśmy na wielkich przygotowaniach. Na następny dzień zaplanowaliśmy wejście na Triglav, więc szybko wskoczyliśmy w śpiwory.
Niedziela przywitała nas cudowna pogodą. Po spokojnym śniadaniu podjechaliśmy do wioski Soča gdzie znajdował się najbliższy kościół. Pomimo, że język słoweński jest w piśmie zbliżony do polskiego, na Mszy byliśmy lekko zagubieni. Drugą część dnia poświeciliśmy na spacer w stronę Doliny Trebiški. Wędrówka przypominała podejście na Górę Zborów. Po pokonaniu jakiś 1000 m przewyższenia zarządziliśmy odwrót i wróciliśmy na kempa.
Jak łatwo przewidzieć kolejny dzień poświeciliśmy na błogi wypoczynek, który niestety, ze względu na regularną zlewę, przeciągnął się jeszcze na środę. Mieliśmy trochę czasu na zwiedzenie Kranjskiej Gory
Następnego ranka sprawnie zwinęliśmy bazę i z poczuciem świetnie wykorzystanego czasu ruszyliśmy w drogę powrotną do Polski.